Upamiętniono ofiary katastrofy kolejowej pod Szczekocinami sprzed 12 lat
"To był wielki akt solidarności międzyludzkiej. Myślę, że w tym tragicznym momencie wyzwoliła się wielka odpowiedzialność i troska. To miejsce zostało w szczególny sposób doświadczone tragedią ludzi. Mimo wszystko pamięć o tych wydarzeniach jest wciąż żywa wśród mieszkańców Chałupek, którzy co roku opiekują się pomnikiem i miejscem tej tragedii" - powiedział PAP burmistrz Szczekocin Jacek Lipa, uczestniczący w niedzielnej mszy w intencji ofiar katastrofy.
W wyniku czołowego zderzenia pociągów we wsi Chałupki w gminie Szczekociny zginęło 16 osób, a ponad 150 odniosło obrażenia.
Rocznicowe obchody rozpoczęła przedpołudniowa msza w intencji ofiar w kościele Narodzenia Najświętszej Maryi Panny we wsi Goleniowy. Później zmówiono modlitwę oraz złożono wieńce i zapalono znicze przy pomniku w Chałupkach – nieopodal miejsca katastrofy.
W uroczystościach co roku uczestniczyli członkowie rodzin ofiar, przedstawiciele władz i służb ratowniczych, kolejarze, którzy wystawili liczne poczty sztandarowe i mieszkańcy Chałupek. Wielu z nich brało udział w akcji ratowniczej bezpośrednio po wypadku.
"Mieszkańcy Chałupek w tej historii są bohaterami drugiego planu. Są świadkami i przypomnieniem, że warto rzeczywiście pomagać w obliczu tragedii" - podkreślił burmistrz.
Jak dziś odpowiada, warto przypominać o tym miejscu, o osobach, które poniosły śmierć, pasażerach, pracownikach oraz mieszkańcach, którzy bez zawahania nieśli pomoc dla poszkodowanych. "Mieszkańcy mają ten dzień żywo w pamięci" - dodał.
Do katastrofy doszło 3 marca 2012 r. w pobliżu wsi Chałupki k. Szczekocin, na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Zderzyły się pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg jadący ze stolicy wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa. W akcji ratunkowej brało udział kilkuset strażaków, policjantów i przedstawicieli innych służb. Straty materialne oszacowano na 19 mln zł.
Po zderzeniu pociągów pierwszymi ratownikami stali się mieszkańcy Chałupek i sąsiednich miejscowości. Kiedy usłyszeli huk, jeszcze przed przyjazdem większości służb pospieszyli z pomocą. Wyciągali z wagonów poszkodowanych, przynosili koce i gorącą herbatę lub po prostu trzymali uwięzionych w wagonach za rękę i pocieszali. Przynosili też kanapki i herbatę strażakom pracującym przy wrakach pociągów.
Służby kryzysowe wojewody śląskiego o katastrofie dowiedziały się po godz. 21 od pogotowia w Zawierciu. Przed godz. 22 w akcję ratowniczą zaangażowano 30 karetek, na miejsce skierowano śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Po wypadku strażacy przez wiele godzin penetrowali zniszczone wagony, poszukując poszkodowanych. Akcję poszukiwawczą zakończono w poniedziałek 5 marca. Na miejsce katastrofy przyjechał ówczesny premier Donald Tusk wraz z grupą ministrów oraz ówczesny prezydent Bronisław Komorowski, który ogłosił dwudniową żałobę narodową.
Jak ustaliła prokuratura, do katastrofy przyczyniły się błędy dwojga dyżurnych ruchu z posterunków Starzyny i Sprowa, którym zarzucono nieumyślne sprowadzenie katastrofy kolejowej - skierowali jadące z naprzeciwka pociągi na ten sam tor. Dyżurni odpowiadali też za poświadczenie nieprawdy w dokumentacji kolejowej - co do czasu zamknięcia torów po zderzeniu pociągów.
W lipcu 2016 r. częstochowski sąd wymierzył dyżurnym ruchu kary 4 i 2,5 roku więzienia. Prokuratura uznała je za zbyt łagodne i wniosła apelację od wyroku. 26 stycznia 2018 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach podwyższył kary, skazując prawomocnie Andrzeja N. na 6 lat więzienia, a Jolantę S. na 3,5 roku. Sąd podkreślił, że wyrok powinien też mieć znaczenie prewencyjne i być "czytelnym sygnałem dla wszystkich osób zajmujących się zapewnieniem bezpieczeństwa w komunikacji, kierujących tym ruchem, że obowiązki na nich ciążące muszą być bezwzględnie przestrzegane". Sądy uznały, że na tragedię złożyła się seria ludzkich błędów.(PAP)
Autorka: Julia Szymańska
jms/ mir/